Tramwajada

Słońce chyliło się ku schematowi.

Pery Eks przyjrzał mu się bez entuzjazmu, zamknął okno i zaciągnął firanki. Wyszedł na ulicę, zabierając z kąta podręczny szablon. Pogoda była w sam raz na jeden płynny ruch brzytwą dookoła własnej szyi. Rechocząc luźnymi łatami na blaszanych dachach, parskający prosto z szarej gęby nieba wiatr pluł w twarz deszczem przemielonym ze śniegiem. Jakiś ponury osobnik, stojąc w kałuży na środku chodnika, szukał na sobie ostatniej suchej nitki; reszta nielicznych przebiegowiczów rzeźko gnała do ciepła domowych telewizorów. Z sąsiedniej bramy słychać było nakładające się na siebie wyzwiska i skomlenia. Aby poznać przyczynę rozwijającego się tam konfliktu, Pery Eks przybliżył się do źródła dźwięków. Rozwiązanie zagadki pogorszyło jego samopoczucie na cały wieczór: to sympatyczny dozorca na próżno starał się wygnać na dwór psa z kulawą nogą.

Na przystanku tramwajowym mentator rozwinął wąski świstek papieru, na którym poprzedniego dnia sporządził sobie listę najbardziej palących spraw do załatwienia. Czytał:
1. Nabyć wykałaczki (może „Pod Czarnym Kotem” będą)
2. Odejść od kasy – wrócić i ostro reklamować (pilne)
3. Postawić barmanowi piwo, a potem wygarnąć mu całą prawdę o życiu
4. Wystosować list otwarty do ONZ (latające talerze)
5. Kupić metr tasiemki do majtek (pasmanteria)

W tramwaju (długo nie mieszkając w opieszałości) z braku ważnego biletu Pery Eks wyjął metrykę, wsunął ją w otwór skrzyneczki i skasował sobie na niej datę urodzenia. Następnie, potrącony przez przemykającą obok dziestolatkę wyrżnął twarzą o róg tejże skrzyneczki, kasując sobie również zdrowy ząb (dwójkę – lewą, górną). Na myśl o realnej obecności wystającego z ławki gwoździa siedząca naprzeciw kasownika całkiem już niedołężna staruszka zerwała się z miejsca, przyskoczyła do mentatora i gwałtownym ruchem wątłych ramion usadowiła go wygodnie na znanym już sobie ostrzu. Wobec tak brutalnego aktu przemocy muskularne nogi mentatora poczuły się bezsilne. Obłożony surowymi wejrzeniami współpasażerów – w celu ratowania resztek twarzy – wyjął podręczny szablon (kieszonkowy poradnik zachowawczy) i spróbował przyłożyć go do napięcia zaistniałej sytuacji. Jednakowoż podziałka na prawidle nie przystawała do okoliczności. Przy pierwszej próbie naciągnięcia pokazała mu figę i pękła.

Prześledziwszy sobie wzbierający na jego twarzy szczery rumieniec wstydu, staruszka jednym łypnięciem oka strąciła go w otchłań wątpliwości. By przy podejmowaniu właściwej decyzji poczuć się jeszcze bardziej osamotniony, odgrodziła się od niego szeroką płachtą kobiecego pisma. W ten sposób Pery Eks zaocznie skazany został na katorgę odczytywania zaistniałego przed nim tekstu.

W rubryce dla kucharek przeczytał:

PRZEPIS NA ŚRODEK LOKOMOCJI

Bogu ducha winnych cztery tony z ulicy wyłapać, zegarki z późną godziną pod nosy im podetknąć, naganą w miejscu pracy nastraszyć, zimnym potem obficie skropić, inne możliwości im odjąć i do kolejki na przystanku nagnać. Stąd w formę tramwajenną niewietrzoną przez tylny otwór dużymi porcjami wtłaczać, krnąbrną jednostką przedni otwór uprzednio zatkawszy. Nadmiar zwisający przy tłoczni funkcjonariuszem czujnym zetrzeć i na boku pouczyć. Jeśliby nadmiar który odwarknąć się zdobył, znak to, że w twardości już doszedł – więc w mandaty porcjami pozwijać i odłożyć do udekorowania całości. W tyle formy ubijak sprężysty ustawić i miarowo nowe porcje nim utykać, zważając, by zawartość do tyłu nie odbiła, bo na dobre nie urośnie. Do środka formy tramwajennej od czasu do czasu szczyptę kontrolera wpuścić, niech plamki wywabi, to i wiru, i wentylacji jak trzeba doda. Sosu rychłej poprawy miarkę akuratną tam też nalać, na koniec ręce szeroko rozłożyć, ramionami nad sprasowaną zawartością wzruszyć i obiektywnymi trudnościami komunikacyjnymi całość dokładnie zmieszać.

Podawać w godzinach szczytu.

Uniósłszy do góry oczy, Pery Eks miał pecha natrafić wzrokiem na przytwierdzoną do ramy okiennej grubą żelazną tabliczkę, na której tłustym drukiem wyryty był tekst znanego wszystkim, rozsądnego skądinąd polecenia: PLWOCIĆ ROZWAŻNIE! Wobec tego, że możliwość oderwania od niej wzroku – gdy już raz wpadł w jej sidła – w ogóle nie wchodziła w rachubę, mentator zmuszony został przez autora tabliczki do sześćdziesięciokrotnego odczytania pełnego tekstu. Z ustami wypełnionymi śliną zdołał wreszcie przenieść wzrok na inne miejsce. Poniżej, na rozsadzającym futrynę gwoździu, wisiało

WSZEM OBOWIĄZUJĄCE REGULAMIMENTUM

Z prawdziwym zadowoleniem odczytał sobie niektóre jego punkty, nie dbając przy tym wcale o kolejność.
6. Jak już tu wszedłeś, krzyżyk na sobie postaw.
94. Nóg pod ławki w przenośnych wiaderkach nie moczyć!
3. Przed wejściem na stopień pchły zawleczone z domu strząsnąć, klatkę piersiową wciągnąć, powietrze z niej do dna spuszczając. Tak próżną przez czas przejazdu krótko przy kręgosłupie trzymaj.
4. Po wyjściu, oną (punkt 3.) wspomnianym (tenże punkt) na powrót napełnić.
a) Czerwone płaty przed oczami gazetą rozwiewać!
b) Cucić na chodniku aż do pierwszej błogości!
45. Ze środka ucieczki wszelkiej zaniechaj.
111. W przypadku takim (jak opisany w punkcie 110) mięśnie na dłuższy pobyt gotuj i sierotkom opowiadanki skladaj.
81. Kontrolerowi oczu lipnymi biletami nie namydlaj!
82. Daj mu, na ile wygląda, a od serca.
16. Peta przez dziurę w kieszeni cichaczem nie ćmij! Uwaga!!!
a) kto się nieznajomością tego regulamimentum zasłania,
b) kto się przed dziurkaczem uchyla,
c) kto uciśniętych tu na zlepienie naraża,
d) kto dyrdymałki między ławki soli,
e) kto zmusza motorniczego do milczenia z pasażerami,
f) kto musztardą okna smaruje,
g) kto by tu łachotkami tłok rozpraszał,
h) kto tu zamek na podłodze z klocków wznosi,
i) kto by palec sobie w kasowniku skrócił,
j) kto by tu pożar w sercu nastolatki wzniecił,
k) kto by za uszy kontrolera ciągał, a pstryczkę w nos mu wyciął, a kogutem się przed nim postawił, a funkcjonariusza sprowadzonego nastroszył,
l) kto tu przezroczysty worek wypchany pieniędzmi tajnie na wszystkich oczach targa, no KTO?
– srodze ten pociągnięty będzie!!!

Kilka minut później, tłocząc się do przodu, Pery Eks zatkał sobą wąski tunel przejścia. Kluczowe stanowisko, jakie w ten sposób zajął, nie uszło uwagi najbliższych pasażerów. Zwłaszcza trzy osoby uznały, że jest to najlepsza sposobność do nawiązania z nim bliskiego i serdecznego zarazem kontaktu. Próbowały go one nakłonić do wyświadczania bezinteresownych usług.

Do pierwszej akcji pchnęła go pasażerka z przodu.
– Może będzie pan tak uprzejmy i zadośćuczyni mi tę drobnostkę? Precyzując, chodzi mi o wypłoszenie tej oto macki.

Tu zakołysała powiekami i ostatnim, nieco głębszym ich skłonem wskazała na swoją torebkę. Pery Eks strącił lawirujący dotąd gdzieś pod sufitem wzrok do wskazanego mu wnętrza. W urozmaiconym banknotami ciemnym zaciszu grasowały tam w nerwowych drgawkach jakieś przepocone palce. Cała należąca do tej dłoni reszta ukryta była skromnie w tłoku. Aby wywabić ją stamtąd możliwie najprostszym sposobem, Pery Eks wbił paznokieć w niezidentyfikowany obiekt. Skutek tego był piorunujący: po kilku niezsynchronizowanych ze sobą „och!” i „ach!” wydobywających się z piersi najbliżej stojących torebkowiec przeszurnął pod ich nogami, a mentatorowi zostały w ręku tylko jego przetarte sznurowadła.
– Ha! Czy mi ta zdobycz wypełni powstałą w torebce lukę? – zapytała nieszczęsna, kiedy Pery Eks z ukłonem na trzy czwarte wrzucał sznurowadła na miejsce powstałego przed chwilą ubytku.

Zanim zdążył udzielić jej wszechstronnej i wyczerpującej odpowiedzi, pasażerka z lewej strony zadyndała mu przed twarzą czymś podługowatym.
– Zechce pan podać dalej? – zaproponowała przyjaźnie.

Udał, że jej nie dostrzega. Czekał, aż ktoś inny wyręczy go w tej niekłopotliwej manipulacji. Trąciła go jednak w ramię.
– No! No, proszę...! – nalegała dalej.

Skręcił głowę na bok i wyglądał przez okno. Gdy potrząsnęła go za klapę palta, rzucił ku niej szybkie, jakby przelotne spojrzenie, i jeszcze szybciej powrócił do poprzedniej, nacechowanej obojętnością pozy. Nie zamierzał robić jej przykrości, lecz pochwyciła już błysk niechęci w jego oczach. Ręka jej przysunęła się bliżej jego głowy. Teraz nieświeże już niestety zwłoki szczura dotykały mu szyi i łaskotały go w ucho.
– Tak, tak! Do pana mówię – podjęła znów, tonem już nieco ostrzejszym, jak gdyby w całym tym sunącym poprzez szare bryzgi tramwaju on jeden tylko mógł spełnić jej życzenie. – Po takich to właśnie drobnostkach poznaje się kulturę! Powinniśmy sobie ułatwiać życie.

„W zasadzie ma rację” – pomyślał Pery Eks. „Tak, ona się tutaj nie myli!”. I byłby już wziął z jej ręki to ścierwo, gdyby sobie nie uświadomił, ile to już razy brał takiego podawanego z rąk do rąk szczura za ogon, a kolejny pasażer, któremu usiłował go przekazać, odmawiał mu przyjęcia, z taką samą pustką w oczach, jak teraz jego pustka w oczach wobec nalegań tej pani. Bo najgorszą na świecie rzeczą – myślał dalej Pery Eks – jest zostać samotnie w stojącym na pętli tramwaju ze szczurem dyndającym w dłoni.

Tuż przed przystankiem na zamyślonego mentatora nadział się zmierzający ku wyjściu pasażer. Człowiek ten (z poczciwego wejrzenia konformista w każdym calu) najwyraźniej zamierzał usprawnić wadliwy system opuszczania wozu, bo dyskretnym ruchem włożył mu do ręki nabity rewolwer, ze słowami:
– Bardzo proszę, może będzie pan łaskaw się usunąć.

Propozycja nie była całkiem od rzeczy i w jakiejś mierze zasługiwała na rozpatrzenie. Jednak zanim lufa dotarła do jego skroni, mentator poczuł do niej nieokreśloną bliżej i niczym właściwie nie usprawiedliwioną niechęć, chocaż słowa „czemu by nie?” miał już wprowadzone na koniec języka. Może po prostu nie był w odpowiednim nastroju – dość, że zwrócił tamtemu broń, a następnie – wyciśnięty na zewnątrz jak zawartość tuby – opuścił tramwaj, przeszedł na szary chodnik, gdzie z pełnym ładunkiem winy dobrowolnie oddał się w ręce ponurego wieczoru.