Snerg z cylindra, czyli powieściopisarstwo pośmiertne

Adam Wiśniewski-Snerg nie był pisarzem płodnym. Zostawił po sobie zaledwie cztery powieści, nieszczęsną Jednolitą teorię czasoprzestrzeni i garstkę opowiadań – w większości przypadkiem tylko uratowanych przed zniszczeniem mającym przypieczętować inaugurowaną wydaniem Robota, nową erę w życiu pisarza. Tak nieliczny ilostan jego dorobku twórczego należy tłumaczyć po części dręczącą go w późniejszym okresie życia niemocą twórczą, po części głęboką depresją, wywołaną szeregiem życiowych niepowodzeń.

Trudno jednoznacznie powiedzieć czy taki stan rzeczy martwił bardziej grupę wielbicieli jego twórczości, topniejącą zresztą wraz z wydawaniem kolejnych powieści, czy formalnych spadkobierców chyba jedynej – poza kartką z zapisaną na chwilę przed śmiercią bieżącą datą – mierzonej brzęczącą monetą rzeczy, którą po sobie zostawił: praw autorskich do swojego dotychczasowego dorobku.

Jak się to zwykle w takich przypadkach zdarza, wiadomość o jego tragicznej śmierci wzbudziła pewną falę zainteresowania, pozwalając rozszerzyć nieco krąg zafascynowanych jego pisarstwem osób. W okresie tym pojawiło się też kilka publikacji dotyczących twórczości i życia Snerga. Światło dzienne ujrzało też kilka nieznanych do tej pory opowiadań, napisanych przed wydaniem pierwszej powieści; niektóre z nich przejmujące i wartościowe. Wszystko to w ilości, którą bez przesady można określić mianem śladowej.

Sytuacja ta, zważywszy na biografię pisarza, zdawała się być zupełnie naturalna, toteż dużym zaskoczeniem była informacja o planowanych wydaniach nowych, zupełnie dotąd nie znanych powieści. W latach 1997–1998, pojawiły się dwie: Oro i Trzecia Cywilizacja.

Pierwsza powstała rzekomo na początku lat osiemdziesiątych. Fakt ten nie trudno było wykorzystać do skonstruowania „legendy” politycznymi uwarunkowaniami tłumaczącej konieczność zatrzymania tekstu w szufladzie. Wytłumaczenie to podąża śladem szczególnie wątło znaczonym, bo nie da się ukryć, że Snerga trudno zaliczyć do pisarzy wymierzających oręże swej twórczości w kierunku panującego dawniej ustroju. W książce nie ma zresztą niczego, co mogło by wzbudzić choćby nieufność cenzury i sam ten fakt każe wątpić w prawdziwość zawartej w notce wydawcy informacji o genezie jej powstania.

Druga powieść, to – jeśli wierzyć wydawcy – pisane ledwo przed śmiercią, ostatnie dzieło pisarza. Historia zna wiele analogicznych do tego przypadków, wszak wielu twórcom śmierć nie pozwalała na ukończenie rozpoczętych pod koniec życia dzieł. Czy było tak w przypadku Wiśniewskiego-Snerga? Czynniki takie jak brak uznania w naukowych kręgach dla Jednolitej teorii czasoprzestrzeni i szereg niepowodzeń w życiu osobistym, praktycznie uniemożliwiły dalsze pisanie na poziomie odpowiednio wysokim, aby przebić się przez drobne sito samokrytyki. Pod koniec życia Snerg pisał więc niewiele, a jeśli już, to były to raczej krótkie formy. Nie mogło być mowy o powieści – i to praktycznie już ukończonej.

W zasadzie w obu tych książkach można dopatrzeć się pewnego podobieństwa. Obie przedstawiają historię zapomnianej cywilizacji, którą dane jest głównemu bohaterowi za sprawą odnalezionych przypadkiem artefaktów w mniej lub bardziej interaktywny sposób przeżywać. Patrząc na obraz historii kreślony na kartach obu powieści, trudno wyzbyć się narzucającego się podobieństwa do Dänikenowskich hipotez odnoszących się do genezy naszej własnej cywilizacji. Autor obu powieści był niewątpliwie pod przemożnym wpływem tych teorii i starał się je, aż nazbyt dosadnie, obrazować.

Obie książki zresztą zbliżone są do siebie stylem i prezentują sobą poziom raczej mierny, również od strony pisarskiego warsztatu ich autora. Pozycjom tym można również zarzucić brak wewnętrznej spójności logicznej i sztampę. Wszystko więc wskazuje, że wyszły one spod pióra tego samego autora. Można by nawet zgodzić się, że jest nim Adam Wiśniewski-Snerg, gdyby nie fakt, że dzieli je okres conajmniej dekady. W tym czasie autor wydał przynajmniej jedną powieść, odbiegającą zresztą zupełnie treścią i stylem od tu opisywanych, a nurt jego głównych zainteresowań skupiał się raczej w okolicach zagadnień bezpośrednio związanych z Jednolitą... W całej, znanej dotąd jego twórczości również ciężko dopatrzeć się charakterystycznych dla Dänikena poglądów, a już tym bardziej wykładanych w sposób siermiężny i naiwny.

Nie staram się tutaj na siłę forsować tezy, iż powieści i niektóre opowiadania pisane były już po śmierci pisarza w celu rozszerzenia skromnego asortymentu nie publikowanych dotąd dzieł i osiągnięcia tym samym pewnych korzyści majątkowych. Jest to pewna hipoteza, na potwierdzenie której dowodów przedstawić nie sposób. Przemawiają za nią tylko przedstawione wyżej przesłanki, których znaczenie łatwo jest podważyć, przedstawiając ich interpretację jako rozpaczliwą próbę ratowania pozytywnego wizerunku i dobrego imienia „mistrza”, zatartego nieco przez pośmiertne jego publikacje.

W istocie sprawa autorstwa tych dzieł wydaje się tu być tak naprawdę kwestią drugorzędną. Najistotniejsze jest to, że sam Snerg nie planował ich wydania. Ciężko jest tu – z braku niezbędnych danych – mówić o tajnikach wewnętrznego warsztatu pisarza, ale jeśli założymy, że omawiane tu powieści wyszły spod jego pióra, nietrudno oprzeć się wrażeniu, że przypominają one raczej brudnopis, szkic, być może bazę pomysłów (w tym konkretnym przypadku raczej mało obiecujących), przeznaczonych do wykorzystania w późniejszej twórczości. Taką bazę stanowiło pewnie większość wczesnych opowiadań. Po ich lekturze (a pamiętajmy, że ocalały nieliczne) można bez trudu stwierdzić, że już w nich autor formułował wstępnie pewne poglądy, które potem rozwinął w powieściach. Nic więc dziwnego, że za życia nie zdecydował się na opublikowanie swojej wczesnej twórczości, więcej: większą jej część po prostu zniszczył, wykazując się zresztą sporą intuicją...

Obecnym dysponentom praw do wydanych i nie wydanych jeszcze tekstów Snerga (o ile takie faktycznie istnieją, bądź zaistnieją w przyszłości) oddaję pod rozwagę uporczywie nasuwającą się tu myśl, że jeśli kiedykolwiek jego twórczość zostanie ponownie „odkryta” (co w podobnych przypadkach zdarzało się aż nazbyt często), to z pewnością nie dzięki materializującym się nagle, niczym królik z cylindra, nowym powieściom i opowiadaniom, ale dzięki dużej, niedocenianej chyba ciągle, wartości tego co wydał za życia. Warto więc zadbać, aby przede wszystkim te pozycje udało się uratować od zapomnienia, a przemycane w nich oryginalne teorie i myśli znalazły szersze audytorium.

Krzysztof Gajdemski
krzysztof.gajdemski@debian.org.pl
08.09.2002